Footloose

10.05.2006 | komentarze: 0 | galeria zdjęć

6 maja 2006 roku w Teatrze Muzycznym w Gdyni odbyła się premiera musicalu "Footloose" Dean'a Pitchforda i Toma Snow'a. Gdyński spektakl jest drugą polską realizacją tego słynnego, broadway'owskiego musicalu - jego polska prapremiera miała miejsce 15 listopada 2002 roku w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Była to zarazem pierwsza produkcja "Footloose" w Europie. Prapremiera światowa odbyła się natomiast 2 października 1998 roku w nowojorskim Richard Rodgers Theatre. Niedługo później - bo już 15 grudnia tego samego roku - rozpoczęto tournee objazdowej wersji musicalu. Spektakl osiągnął niebywały sukces i stał się prawdziwym przebojem. Był to jednak nie pierwszy triumf "Footloose" - głośno było o nim już w 1984 r. Wtedy bowiem powstał film "Footloose", na którego kanwie oparto sceniczną wersję musicalu. Ekranizacja przyniosła niebywałe dochody, a filmowe piosenki długo nie opuszczały amerykańskich radiowych list przebojów. Trudno się temu dziwić - utwory te są powszechnie znane po dziś dzień i stały się muzycznymi symbolami lat 80. "Holding Out For A Hero" w wykonaniu Bonnie Tyler, czy tytułowy "Footloose" - to najbardziej znane z nich.

Realizacja teatralna znacznie różni się od filmowej, przede wszystkim pod względem muzyki. Specjalnie na potrzeby teatru, Eric Carmen, Sammy Hagar, Kenny Loggins oraz Jim Steinman dopisali do "Footloose" dziewięć nowych utworów - głównie nastrojowych ballad. Dlatego też teatralna wersja - w przeciwieństwie do filmowej - to prawie całkowicie spektakl śpiewany, co mnie osobiście bardzo satysfakcjonuje, gdyż jestem gorącą zwolenniczką musicali z minimalną ilością tekstu mówionego.

"Footloose" opowiada o amerykańskim miasteczku Bomont, w którym - po tragicznym wypadku czwórki nastolatków - obowiązuje zakaz tańca. Uciskana przez władze młodzież nie ma odwagi sprzeciwić się temu prawu, aż do czasu, gdy w Bomont zjawia się Ren McCormack - chłopak z Chicago. Zbuntowany nastolatek wywołuje w miasteczku zamieszanie i wiele kontrowersji. Za wszelką cenę stara się bowiem znieść bezsensowny zakaz, próbując udowodnić, że w tańcu nie ma przecież nic złego. Czekają go jednak liczne porażki i niechęć mieszkańców Bomont. Paradoksalnie jednak w tym małym, zahukanym miasteczku, Ren odnajduje miłość swojego życia i zjednuje sobie wielu oddanych przyjaciół.

Historia ta zdaje się być oderwana od rzeczywistości i wręcz nieprawdziwa. Okazuje się jednak, że została oparta na faktach - w wielu amerykańskich miejscowościach taniec był zabroniony, a w miasteczku Elmore City w stanie Oklahoma - pierwowzorze musicalowego Bomont - zakaz ten zniesiono dopiero w latach 80. ubiegłego stulecia!

Gdyński spektakl został stworzony częściowo przez tych samych twórców, którzy byli odpowiedzialni za polską prapremierę "Footloose" w Gliwicach - reżyserią przedstawienia zajął się dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni, Maciej Korwin, a choreografią Jarosław Staniek. Główną rolę powierzono Markowi Kaliszukowi, odtwórcy postaci Rena z Gliwic. Nie dane mi było jednak oglądać jego kreacji - dzień po premierze w tej roli występował bowiem Sebastian Wisłocki.

Pozostali realizatorzy gdyńskiego "Footloose" nie brali udziału przy produkcji Gliwickiego Teatru Muzycznego. Kierownictwo muzyczne nad spektaklem objął Dariusz Różankiewicz, którego miałam przyjemność podziwiać 7 maja w roli dyrygenta. Autorem muzycznych aranżacji w gdyńskiej produkcji jest natomiast Tomasz Filipczak.

"Footloose" w Teatrze Muzycznym w Gdyni został przygotowany z prawdziwym rozmachem. Do spektaklu zaangażowano 70-ciu aktorów, podczas gdy zazwyczaj w musicalu występuje ich około 30 - 40-tu. Uzyskano dzięki temu niesamowity efekt w scenach zbiorowych, w które spektakl wręcz obfituje! Są one zdecydowanie najmocniejszą stroną gdyńskiego przedstawienia. Kiedy 7 maja oglądałam "Footloose", musical ten grany był na gdyńskiej scenie dopiero po raz drugi. Zapewne to było główną przyczyną jeszcze nie do końca zgranej - choć bardzo dobrej - choreografii.

Szczególnie podobało mi się rozpoczęcie spektaklu - kurtyna unosi się niewiele ponad pół metra nad sceną i oczom widzów ukazuje się rząd tańczących nóg - niesłychanie obrazowe nawiązanie do tytułu przedstawienia. Niewątpliwie zachwycający jest także finał pierwszego aktu - wspaniały zbiorowy taniec, na koniec którego artyści zastygają w czasem wręcz niesłychanych pozach.

Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie jeden z moich ulubionych artystów musicalowych - Tomasz Więcek - który wcielił się w rolę nastoletniego buntownika i "luzaka", Chucka Cranstona. Moim zdaniem jest to jedna z najlepszych kreacji w gdyńskim przedstawieniu. Dotychczas nie miałam okazji oglądać Pana Tomka jako czarnego charakteru, ale muszę przyznać, że wypadł znakomicie, a jego taniec na beczce wzbudził niemały entuzjazm publiczności. Brawo!

Niezwykle pozytywnie odebrałam także niezrównaną Grażynę Drejską - choć zagrała niewielką rolę, dodała jej niesamowicie dużo barw, humoru i pokładów energii, zjednując sobie tym samym sympatię zgromadzonych widzów. Pani Grażyny po prostu nie da się nie zauważyć - obojętnie jaką rolę gra, zawsze jest znakomita!

Kolejną postacią, która robi wrażenie, jest Willard Hewitt, w którego wciela się Jerzy Michalski. Dzięki niemu powstała naprawdę ciekawa kreacja postaci, która bez odpowiedniego podejścia nie zyskałaby tyle koloru i nie wzbudziła tak wiele sympatii.

Bardzo podobało mi się wykonanie utworu "Czyjeś oczy" przez przyjaciółki głównej bohaterki, Ariel. Dzięki temu, że dziewczęta pojawiały się w tle, kiedy buntownicza Ariel sprzeciwiała się obowiązującym w Bomont zakazom, osiągnięto niesamowite, czasem wręcz niepokojące wrażenie, że każdy ruch i każdy krok - słowem: wszystko w tym miasteczku - jest śledzone i nic nie da się ukryć. "Czyjeś oczy" to zdecydowanie jedna z tych scen, które mnie najbardziej oczarowały - zarówno pomysłem scenicznym, jak i pod względem wokalnym. Oryginalna wersja tego utworu, "Somebody's eyes", w żaden sposób nie jest w stanie nawet w części dorównać doskonałej aranżacji i świetnemu wykonaniu gdyńskich artystów. Gratulacje!

Nie da się jednak nie zauważyć pewnych niedociągnięć spektaklu. To, co raziło mnie najbardziej, to przesadna sztuczność gry niektórych aktorów. Choć wokalnie artyści ci wypadają bez zarzutu, to kreowane przez nich postacie są papierowe i bez wyrazu.

Nieco znudził mnie Andrzej Śledź swoimi solowymi wykonaniami piosenek - przede wszystkim dlatego, że w tym czasie na scenie nic się nie działo, a Pan Andrzej jedynie powolutku spacerował przed publicznością.

Na koniec wspomnę jeszcze o kostiumach. Spodziewałam się strojów stylizowanych na modę lat 80., ale takie zobaczyć można dopiero w finale drugiego aktu. W pozostałych częściach spektaklu artyści występują w kostiumach współczesnych, inspirowanych stylem ubierania dzisiejszej młodzieży.

Pomimo pewnych niedociągnięć, wynikających zapewne z początków kariery tego musicalu na gdyńskiej scenie, "Footloose" to naprawdę mocna pozycja Teatru Muzycznego w Gdyni, której nie można odmówić rozmachu i wielu pozytywnych wrażeń! Musical został przyjęty owacjami na stojąco, a artyści zmuszeni byli do dwukrotnego bisowania. Film z 1984 roku w porównaniu z tym, co oferuje Teatr, wydaje się być bezbarwny i zdecydowanie mniej atrakcyjny. Po przedstawieniu wyszłam z teatru bardzo zadowolona i przepełniona pozytywną energią!

 

 

 

Zdjęcia: Błażej Maziarz, http://www.maziarz.pl/


Autor: Dagmara Grodzka

Imię:
(wymagane)

E-mail:
(wymagane)

Adres email nie będzie publikowany.
Komentarz:
(wymagane)


W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.
Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce.
Z naszej strony informujemy, że nasze "ciasteczka" służą tylko i wyłącznie bieżącej pracy serwisu.

Jeżeli wyrażasz zgodę na zapisywanie informacji zawartej w cookies kliknij w Zamknij.

statystyka