Hello, Dolly!
28.10.2005 | komentarze: 0
„Hello, Dolly!” Jerrego Hermana tryumfuje. Atrakcyjna wdówka nadal jest magnesem, przyciągającym na deski teatrów muzycznych rzesze wielbicieli, spragnionych pięknej muzyki, zabawnej fabuły i przede wszystkim kobiecych wdzięków Dolly.
Pełna temperamentu swatka to nie lada wyzwanie. Wiedzą o tym największe gwiazdy musicalowych scen, które dzięki tej roli mogą liczyć na szaleńcze uwielbienie publiczności. Jeszcze zanim „Hello, Dolly!” zaczęła święcić swoje sukcesy, tytułowy przebój spopularyzował sam Louis Armstrong. Czy można liczyć na lepszą reklamę spektaklu??? Można!
Pierwszą Dolly zagrała Carol Channing (znana widzom z musicalu „Mężczyźni wolą blondynki”). Mówiono o niej, że była urodzoną Dolly, z charakterystycznym błyskiem w oku i z energią kipiącą z każdego jej ruchu. Zagrała swatkę ponad 4500 razy w rozmaitych realizacjach, po raz ostatni w wieku 74 lat!!! Po takich sukcesach, które pod kątem liczby wystawień w teatrach na Broadway'u pobił dopiero „Skrzypek na dachu”, szybko o Dolly upomnieli się producenci filmowi. W 1969 roku Gene Kelly przeniósł musical na duży ekran, „przynosząc światu w darze” najsłynniejszą Dolly – Barbrę Streisand.
Postać Dolly Gallagher Levi to jedna z najlepiej napisanych kobiecych ról musicalowych - z przejrzyście zarysowaną charakterystyką bohaterki – sprytnej i przebiegłej, dowcipnej i kokieteryjnej, pięknej i energicznej, pełnej temperamentu damy.
Poza Channing i Streisand, najsłynniejszymi wdówkami były Ginger Rodgers, Betty Grable, Martha Raye, Doroty Lamour, a w Polsce legendarne Barbara Kostrzewska oraz Irena Brodzińska.
To jednak nie wszystko. Do realizacji spektaklu w Gliwickim Teatrze Muzycznym realizatorzy zaprosili córkę tej ostatniej, największą w tej chwili gwiazdę polskiej operetki - Grażynę Brodzińską. O Brodzińskiej śmiało można napisać, że jest kolejną „urodzoną Dolly”. O jej magnetycznym oddziaływaniu na publiczność pisano w wielu miejscach. Artystka o niezwykłej sile wyrazu i czarującej osobowości bez problemów odnalazła w swatce samą siebie, dzięki czemu jej perypetie bawią nie tylko publiczność, ale również aktorkę. Czy można w lepszy sposób mówić o przedstawianiu prawdy na scenie?
Premiera „Hello, Dolly!” w Gliwickim Teatrze Muzycznym miała miejsce 21 września 2003 roku i jest to jak do tej pory jedna z najbardziej udanych realizacji gliwickiej sceny. Gliwicką Dolly oglądali już widzowie większości dużych ośrodków teatralnych w kraju podczas festiwali muzycznych czy gościnnych występów. Wszędzie spotyka się ona z ciepłym przyjęciem publiczności, bo Dolly poza swoim urokiem ma niezaprzeczalny „towar eksportowy” w postaci Brodzińskiej. To jej spektakl – nieczęsto można tak napisać o artystce, ale to prawda. Jej dublerka, Jolanta Kremer, nie ma niestety w sobie jej charyzmy i temperamentu.
Reżyserką „swatki” w GTM jest Maria Sartowa, której doskonale udało się odtworzyć klimat przełomu lat 20. i 30. XX wieku na scenie w Gliwicach. Eleganckie lokale wielkiego miasta, prowincjonalne miasteczko, czy tętniący życiem dworzec kolejowy w obłokach pary z parowozów. Niezwykle przejrzyste kreacje Horacego Vandergeldera (Jacek Chmielnik, Andrzej Lipski), pełne humoru partie Kornela Hackla (Arkadiusz Dołęga, Michał Musioł) i Barnaby Tuckera (Tomasz Białek), czy naiwne i pełne wdzięku postacie Ireny Molloy (Anita Maszczyk, Wioletta Białk) i, oczywiście, ta jedyna…Grażyna!
Doskonale udało się połączyć reżyserce partie śpiewacze z tanecznymi. Niewiarygodnie wypadają tancerze gliwickiego baletu – zwłaszcza mężczyźni jako kelnerzy w „Harmonii” zasługują na szczególne brawa. Brawo! Brawo! Brawissimo!!!
Autor: Michał Baran